Czy debiutujący autor ma tylko dwa wyjścia: a) podpisać cyrograf z wydawcą i zgodzić się na ochłapy z zysku albo b) zaryzykować utratę pieniędzy i spokoju jako self-publisher? A może ten pierwszy diabeł nie taki straszny? Może ten drugi też ma mniejsze rogi… Bierzemy się za temat self-publishing czy tradycyjne wydawnictwo – którą drogę wybrać i co się opłaca.
Jakie są możliwości dla autorów – tradycyjne wydawnictwo
Tradycyjne oficyny kuszą. Komu mail od takiego domu wydawniczego jak Znak czy W.A.B. nie połechtałby ego? Jest nutka prestiżu, poczucie, że chyba jednak coś niecoś napisać potrafimy, profesjonalizm, blichtr. No dobrze, ale co jeszcze?
Tradycyjne wydawnictwo zainwestuje w Ciebie pieniądze. Zleci redakcję, skład, korektę, projekt okładki i druk. Zajmie się Tobą zespół doświadczonych profesjonalistów. Redaktor prowadzący po prostu wie (przeważnie), co się sprzedaje, co będzie lepsze dla Twojej książki, jaka okładka przyciągnie kupujących, a jaka ich odrzuci.
Tradycyjna oficyna dysponuje również nieporównywanie większym budżetem promocyjnym niż self-publisher oraz rozbudowanymi kanałami sprzedaży – masz więc pewność, że Twoja książka bez problemu trafi na rynek.
Wydawnictwa nieustannie są na tropie kurek złotoniosek, ale takie żyją dziko i chowają się głęboko w kniei u Baby-Jagi. Jeśli wydawnictwo dostrzeże Twój potencjał i szansę na to, że staniesz się dla niego kurą złotonioską – zainwestuje w Ciebie większy kapitał. Taki status oznacza, że na pojedynczej książce zarabiasz kilkadziesiąt tysięcy i możesz żyć z pisania.
Wszystkie kokoszki podwórkowe jednak, czyli debiutanci, muszą się pogodzić z tym, że w wydawnictwie kokosów nie zarobią.
Ile zarabia autor w tradycyjnej oficynie?
Najbardziej uczciwy względem autora jest system rozliczania według ceny okładkowej:
- autor dostaje X% ceny okładkowej brutto, czyli tej która widniej na okładce, np. 49,90 zł;
- autor dostaje X% ceny okładkowej netto, czyli od 49,90 zł – 5% VAT.
Przy takim sposobie naliczenia wynagrodzenia autor zawsze dostaje stałą stawkę od sprzedanego egzemplarza. Dla wydawnictwa jest to jednak spory koszt, bo często sprzedaje ono książki do hurtowni po cenie niższej niż podana na okładce. Do tego dochodzą promocje i rabaty. Dlatego autorom proponuje się też inny system rozliczania:
- X% od ceny hurtowej, czyli tej, po której wydawnictwo sprzedaje książkę dystrybutorom. Hurtownie i księgarnie mogą nabyć książkę nawet z 40-procentowym rabatem! To oznacza, że autor dostanie swój skromny procencik nie od okładkowych 49,90 zł, tylko np. od 29,90 zł.
Ile w tym wszystkim zarabia autor?
- Jeśli w umowie przyjęto rozliczanie od ceny okładkowej, to najczęściej autor dostanie ok. 10%. (Pss! Wynagrodzenie poniżej 5% to żadne wynagrodzenie, a jałmużna i w żadnym wypadku nie należy się na to zgadzać!) Na 15%–20% mogą liczyć kury złotonioski.
- Jeśli natomiast przyjęto rozliczanie według ceny hurtowej, to wynagrodzenie autora oscyluje wokół 20%, powiedzmy 15–18%. (Pss! Poniżej 15% to jałmużna!). Ponownie: dla złotoniosek zarezerwowano wyższe limity – 25% wzwyż.
Dla wszystkich zagubionych podwórkowych kokoszek, czyli początkujących autorów, na pomoc przychodzi podsumowanie zysków ze współpracy z wydawnictwem (przy założeniu, że cena okładkowa to 49,90 zł):
- 10% od ceny okładkowej brutto: 4,99 zł do kieszeni autora;
- 10% od ceny okładkowej netto: 4,70 zł do kieszeni autora;
- 17% od ceny hurtowej przy założeniu, że wydawnictwo sprzedało dystrybutorowi książkę z 50-procentowym rabatem: 4,24 zł do kieszeni autora.
Dla pełnego obrazu sytuacji musimy jeszcze wspomnieć o liczbie sprzedanych egzemplarzy. Kurki złotonioski to autorzy, których książki rozchodzą się w pięcioliczbowych nakładach, czyli od 10 000 egzemplarzy wzwyż. Jeśli nie pójdzie nam tak dobrze z debiutem, to… tu zostawiam każdemu przestrzeń na samodzielne obliczenia.
Czyli jednak self-publishing?
Nie ma jednoznacznej odpowiedzi, czy lepiej zdecydować się na self-publishing, czy tradycyjne wydawnictwo. Samowydawanie jest jak triathlon – przygotowywać trzeba się długo, po drodze można się nabawić kontuzji, a i tak jest ryzyko, że medalu nie zdobędziemy (czy cokolwiek zdobywa się w triathlonach…).
Oczywiście wszystkim trzeba się zająć samemu: znalezieniem redaktora, składacza, grafika, drukarni – a to ten najprostszy etap.
Jako debiutujący autor najczęściej nie mamy rozpoznawalności, kanałów sprzedażowych ani pomysłu na kampanię reklamową. Wypada więc pomyśleć o social mediach, może blogu, może newsletterze, może kanale na YouTubie, podcaście… (A przecież w tym wszystkim trzeba też pomyśleć o ośmiu godzinach jakościowego snu i odżywianiu…)
Wśród zalet self-publishingu często wymienia się „kontrolę” – kontrolę nad całym procesem, wyborem okładki, tekstem itd. Ale zadaj sobie, autorze, pytanie: czy to nie jest raczej gigantyczna odpowiedzialność? Czy na wszystkim się znam? Jeśli oddaję tekst redaktorowi, to czy nie po to, by powiedział, co w nim nie działa, i to naprawił? Jeśli korzystam z usług profesjonalnego grafika, który ma doświadczenie w projektowaniu książek, to czy nie po to, by doradził mi, jakie okładki się sprzedają, i przygotował najlepszy projekt?
W tradycyjnym wydawnictwie cały zespół pracujący nad Twoją książką gra razem z Tobą do jednej bramki. Jeśli nie spodoba Ci się okładka, to nikt w oficynie raczej nie będzie z Tobą toczył batalii. Tam przecież też pracują ludzie! Profesjonaliści, którzy biorą na siebie odpowiedzialność za powodzenie procesu wydawniczego.
Czy self-publishing się opłaca?
Poza faktem, że self-publishing to logistyczny armagedon, wizja nawet 30–40 zł zysku na egzemplarzu brzmi zachęcająco. Self-publisher nie dzieli się z nikim zyskiem. Musi uwzględnić głównie koszty przygotowania publikacji i promocji (szczegółowo o tym, ile kosztuje wydanie książki, przeczytasz tutaj), ale nie płaci nikomu haraczu.
Co może tutaj pójść nie tak? Autor może np. przeszacować sprzedaż i zlecić druk 4000 egzemplarzy, a sprzeda się tylko 400. (Pss! Tutaj podpowiadam, jaki nakład powinna mieć książka i ile kosztuje druk). Można temu zaradzić: zdecydować się na przedsprzedaż, druk 300 egzemplarzy i np. po udanej kampanii przedsprzedażowej zlecić druk kolejnego nakładu.
Wiele decyzji do podjęcia, wiele scenariuszy do rozważenia, wiele tabelek w Excelu do przeanalizowania. Co mogę poradzić autorom, zniechęconym już w tym momencie artykułu? Self-publishing czy tradycyjne wydawnictwo?
Self-publishing czy tradycyjne wydawnictwo – co wybrać?
Zasmucę Cię, ale nie podejmę za Ciebie tej decyzji, bo nie znam Twojej sytuacji ani skłonności do ryzyka.
Jeśli jesteś debiutantem, tradycyjne wydawnictwo będzie dla Ciebie po prostu najbezpieczniejsze. Kto wie, być może staniesz się kurką złotonioską i po sukcesie wydawniczym kolejną książkę zdecydujesz się wydać samemu. Będziesz już miał swoje grono czytelników, „książkę-wydaną-w-znanym-
Jeśli natomiast jesteś rozpoznawalnym influencerem i wiesz, że samemu dasz radę sprzedać 10 000 egzemplarzy wzwyż – cóż mogę powiedzieć, po publikacji będzie Cię stać nawet na kawalerkę w Warszawie!
W tym miejscu zostawiam link do artykułu Michała Szafrańskiego i wyrażam uznanie dla jego rzetelności. Zajrzyj, Michał dowodzi, że self-publishing może się niektórym opłacić, i to bardzo.
Jeśli jeszcze nie myślisz o tym, czy zdecydować się na self-publishing czy tradycyjne wydawnictwo, a po głowie chodzi Ci jedynie pomysł na powieść, sprawdź mój artykuł Jak napisać książkę krok po kroku. Dowiesz się, jak szukać inspiracji, zaplanować i napisać dobrą publikację.